W Mikołajowie przy ul. Sadowej 20 mieszkała Bondarczuk Wanda. Kiedy miała ok. 4 lata, nastąpił terror komunistyczny i głód. Ojcca poszukiwała CZEKA. Chował się do piwnicy pod podłogą pokoju. (Właśnie w tym pokoju siedzieliśmy, kiedy mi to opowiadała). Jednego razu nie zdążył. Dzieci (2 braci i ona) chwycili czekistów za nogi i nie chcieli puścić. Jednak to nie pomogło. Po jakimś czasie wezwali matkę do Ostrowa. Chodziła tam pieszo. Groziło im wysiedlenie jako rodzinie ...
Tata przetrwał wojnę... jego braci zabrali (aresztowali jako wrogów narodu – przyp.), on pracował w zakładzie maszynowym. Pracował jako tokarz. Wychodząc z pracy spotkał sąsiada, który zwrócił się do niego: „Wojtku, zaraz coś ci powiem, ale nie obracaj się... wczoraj w nocy zabrali twojego brata z żoną, nie wracaj do domu... idź prosto na dworzec...” Na dworcu werbowali wtedy do Donbasu, do kopalń... i tata w kopalni pracował, woził węgiel na wozie konnym. Opowiadał,...
Za to, że chodziłam do kościoła, w szkole byłam szykanowana. Dobrze pamiętam jak w 1986 roku poszłam do kościoła sama, bo babcia już zmarła, i w 86 roku jeszcze zapisywali uczniów, którzy przyszli na Wielkanoc. Właśnie na nabożeństwo. Był taki dzielnicowy, wysoki chłopak, i nauczyciel ze szkoły nr 20 przychodził. A my za ogrodami szliśmy, żeby poświęcić pokarm, bardzo chcieliśmy... Tak samo chodziliśmy kolędować, jak ktoś wygadał to go łajaliśmy...
Babcia wychodziła przed świtem, bo pracowała w kołchozie za dniówki, za kreski, które im stawiano za obecność. Za spóźnienia karali różnie. Mogli nie zaliczyć dniówki albo, jeśli ktoś nie wypracował dniówek, to Stalin mówił: „Tylko nierób nie może wypracować 35 dniówek w ciągu roku”. Więc jeśli było poniżej 35 dniówek obrachunkowych, to człowieka zsyłano na 10 lat na Sołowki. Było to drugie zastosowanie „prawa 5 kłosów”. Bardzo wiele osób właśnie z ...
- Imiona i nazwiska na Greczanach były następujące. - Zacznę od swoich: Medlakowscy, Karwany, Gajury, Ziębiccy, Okińscy. Było to właśnie te najbardziej popularne. Pawłoscy byli, Jurkiewicze byli, Szapowały. Łosiaki – to Szaroweczka. Ignatow też było takie nazwisko, Bielasz. Moja mama Bielasz jest, a rodowe miała Medlakowska. A jej mama to była Bielasz. Imiona, które były bardzo popularne: Michał, Błażej, Władysław, Agnieszka,Teo...
Dziadka zabrali jeszcze w Połtawie. Nikt nie wiedział. Ale w 1961 roku mój wujek Bronek napisał do Moskwy i przyszła odpowiedź, że tatę pośmiertnie rehabilitowano, ale gdzie go zabito, nikt nie napisał. Nie było powodów, by go zabrali... Może przez to, że był Polakiem. Babcia wróciła do Greczan z trójką dzieci: moja mama, starszy i młodszy brat. Do domu ich nie wpuszczali, bo dziadek był represjonowany. Dziadek był wrogiem narodu, więc aż do 1961 roku nie mieliśmy prawa ...
Na święta wszyscy chodziliśmy do babci. Nie było telefonów, ale wszyscy wiedzieli, z domu coś się przynosiło... ktoś jajka, ktoś chleb... tak się wszyscy zbierali. Tu było takie jakby przedszkole, babcia dała kilim, my siadaliśmy… było nam dobrze i wesoło... nikt nas nie uczył jak trzeba robić... zawsze nam mówiono: „Rób tak, żeby po tobie nie trzeba było poprawiać. Zrób choćby trochę, ale żeby było dobrze”.
Nie pozwalali świętować. Na Boże Narodzenie gotowaliśmy kutię, naleśniki na wodzie, soli i mące, mama lubiła cieniutkie, a ja grube. Pierogi z kapustą, z oliwą, suszonymi śliwkami… Siano kładliśmy na stół, nakrywaliśmy obrusem, a pod siano nawet do dziś kładziemy sól, czosnek i kawałek chleba... Bywało niekiedy, że i bez obrusa, na siano stawialiśmy potrawy... Po kolacji dzieciom rzucano orzechy i cukierki, żeby pozbierały przy okazji wydając dźwięki zwierząt, kt...
Urodziłem się w dzielnicy Hreczany. Moja mama, Ewa, córka Martyna, ur. 1903 roku, pochodziła z rodziny Czenaszów. Była to jedna z rodzin na Greczanach, która mieściła największą liczbę członków. Tutaj Czenaszów dużo mieszka. Mama trochę pożyła. Zmarła ona w 1989 roku. Jeszcze zdążyła z wnukami się pobawić. Mój ojciec, Ludwig Kozina, syn Demiana, ur. 1901 roku. Nawet nie wiem, z której rodziny on pochodził. Możliwe, że też z Grechan. Rodzice ożenili się gdzieś po...
W czasie wojny my, dzieci, często chodziliśmy na kolej. Zbieraliśmy tam resztki węgla, który jeszcze nie spalił się doszczętnie w parowozie. Czymś trzeba było palić w piecu. A kiedyś wszystko robiło się dzięki piecowi – i dom się ogrzewało, i jeść się gotowało. Pewnego razu poszłyśmy z przyjaciółką za tym węglem, zbieramy, nagle słyszymy, że Niemiec nas woła. Stoi z automatem w rękach i pokazuje, byśmy podeszły do niego. Aż nam krew zmroziło w żyłach, myśl...