Karwan Bronisława

Autor: Bronisława Karwan
Rok urodzenia: 1946

- Imiona i nazwiska na Greczanach były następujące.
- Zacznę od swoich: Medlakowscy, Karwany, Gajury, Ziębiccy, Okińscy. Było to właśnie te najbardziej popularne. Pawłoscy byli, Jurkiewicze byli, Szapowały. Łosiaki – to Szaroweczka. Ignatow też było takie nazwisko, Bielasz. Moja mama Bielasz jest, a rodowe miała Medlakowska. A jej mama to była Bielasz. Imiona, które były bardzo popularne: Michał, Błażej, Władysław, Agnieszka,Teofila. Nawet w tym dokumencie zobacz. Tu jest Agnieszka (oglądają zdjęcia). Jest Błażej, Aniela, Franciszek, Antoni. Były takie typowo polskie wszystkie imiona. Bronisława, przywieziona stamtąd, a później tu się tak rozsławiła. Która się rodziła tutaj już, to była Bronia.
- No, i teraz dialekt mazurski. Co o nim możemy powiedzieć? Skąd on się wziął?
- Trzeba było posłuchać jak, na przykład, rozmawiam z nimi. I oni umieją, jeszcze pamiętają.Więc, oni go używają.
- Są takie zwroty, takie ni to ukraińskie, ni to polskie. Wiem, że jak chodziłem do szkoły podstawowej, to właśnie dostałem dobrą ocenę dlatego, że ten dialekt był podtrzymywany przeze mnie. Pani polonistka, młoda nasza, bardzo się wsłuchiwała tak zboku, jak ja rozmawiałem z innymi właśnie używając tego dialektu. Tak mnie prababcia wychowywała. Uczyła mnie czytać. Może nie tyle ona właśnie, często-gęsto, właśnie tym dialektem ze mną się porozumiała. Po naszemu.
- Po naszemu. To było takie po naszemu. Jak na Skypie rozmawiam z nimi, to mówię: «Po naszemu powiedz”.Oni wiedzą po naszemu i tak rozmawiają. Starsi ludzie, bo młodzieży trudniej w taki sposób rozmawiać to jednak nie. Ale na galecie można. Byłam tam dziś. Można jednak się dogadać. Bardzo dużo było właśnie takich „swoich” słów. Na przykład, hadiuka, raszka, kociuba, kastrula.
- Hadiuka no to jest żmija u nich. Ale gadiuka, a nie hadiuka. Znowu tam przy literacji to się inaczej pisze, inaczej się czyta. Na przykład, pojemnik na popiół, z którego się zbierało w piecu, to była raszka. Może to były takie pochodne do właśnie ukraińskiego dawnego dialektu.
- Prostynia to, na przykład, prześcieradło. Dużo takich było. Ja już kiedyś mówiłam, że muszę to wszystko spisać. To tak, to tak, to tak. Dobrze by było wziąć nagrać rozmowę i mieć, bo jestem całe życie zbieraczką czegoś. Najpierw zbierałam dla księdza naszego w Brynniku. Dałam mu książeczkę taką do nabożeństwa niemiecką. W bardzo dobrym stanie się przechowała. U mnie różaniec się też przechował. Też księdzu oddałam, bo nikt nie miał tego jak Niemcy przyjeżdżali.
- Poznałem od takiego zakonnika, który był przez jakiś czas w Brynniku książkę żywota wszystkich świętych. Ta książka jest, można powiedzieć, cenna, gdzie są zapisy. Bo to można powiedzieć żywota wszystkich świętych, gdzie tam się zapisywali Niemcy w tej książce do swoich drzew biologicznych. Jest to pięknie zilustrowana książka. W nie dużym nakładzie była wyprodukowana. Jest u mnie prawdopodobnie też. Chyba oddam ją do kościoła, bo to jest raczej ich własność.
- No tak. I dlatego oddałam ją kiedyś nawet na mszy. Powiedział, że córka Pani Teofili zachowała w takim dobrym stanie. Podziękował bardzo, że oddałam to do kościoła, a nie gdzieś spaliłam czy wyrzuciłam. Ten dialekt to był taki po swojemu. Jak ty się rozzłościł, to wiadomo jak było.
- Tutaj poprzyjeżdżali właśnie ludzie z Chmielnickiego, z okolic. Spotykali się codziennie po pracy. Panie sobie śpiewały.
- Panie sobie śpiewały a głosy miały przepiękne.
- Tak, panie śpiewały, kultywowały tą kulturę, którą przywieźli stamtąd. Panowie radzili co w następnym dniu zrobić, w następnym i jeszcze w następnym. Przyjechali, gdzie tutaj, można powiedzieć, było zderzenie technologiczne. Niemcy zostawili można powiedzieć mocarnie, obory. Zostawili krany, zostawili wodę, zostawili naczynia, zostawili szkło, zostawili wszystko. Zostawili technikę do uprawy w polu. Było to naprawdę dużo pomocne. To było takie zderzenie można powiedzieć z technologią. Ludzie mieli więcej czasu na odpoczynek, nie używano rąk, więcej maszyn. Dzięki wypędzeniu Niemiec stąd. Druga Światowa Wojna.

Proszę opowiedzieć troszeczkę o tej wojnie.
- O wojnie. No to tata był na wojnie.
- Ale Niemcy wjechali do Chmielnickiego. Co się tam działo? Coś z opowieści.
- To znaczy, to co mama mówiła, to Niemcy dobrze ich traktowali. Zostały same kobiety z dziećmi. Zdarzało się, że jakąś konserwę od czasu do czasu im dali. Także mama te czasy to tak wspominała. Milej, lepiej. Bo ze strony, tak jak ci się słyszy Ukraińców czy coś, to tam nie było. Oni tam sami byli swoi mazury, Polacy. Oni byli swoi tam. Ukraińców było bardzo mało. I z tej strony to im nic nie groziło. Ludzie po prostu czekali na tych swoich mężów, aż wrócą. Jakoś tam sobie radzili. Ten kołhoz był, tam pracowali.
- Torfem też się zajmowali, wydobyciem torfu, tak? Tam na Gryczanach. Bo babcia moja akurat pracowała przy wydobyciu torfu.
- O torfie nic nie wiem.
- Tam były torfowiska i też można było zarobić na buraka, nie na chleb, cały dzień pracując przy wydobyciu.
- Albo dla dziecka coś słodkiego.
- Dokładnie. Tak to wyglądało. Podczas okupacji Chmielnickiego i poprzez Niemców i ziem, utraconych przez Polskę, ziem, ukraińskich dzisiaj.
- Represje. Teraz opowiemy troszkę o represjach. Co się wydarzyło w rodzinie Karwanów odnośnie represji. Słuchamy.
- Nie wiem czy wracać do wątku, że ten brat musiał jako nauczyciel języka polskiego wyjechać z rodziną do Kaliningradu. Uciekł przed swoją rodziną, przed nazwiskiem, bo byli w spisku jako rodzina. Był nauczycielem języka polskiego i tego wystarczyło dla nich, żeby można było stracić życia. Dlatego zabrał żonę i wyjechał do Kaliningradu. Aż w tamte strony wyjechał. Uciekł tam. Część rodziny ze strony ojca, przeważnie siostry ojca, to były chyba trzy wywiezione. Musiały wyjechać do Kazachstanu.
- Tak, tak, to były represje w tamtą stronę, bo później po wojnie wiem, że przywożono ich, kto chciał. A wywożono czystych Ukraińców znowu w tamtą stronę. Wagony puste nie jechały. Cały czas były zapełnione. Ale z Kazachstanu ktoś wrócił?
- Kto chciał, to przywożono. Nie. Z Kazachstanu nikt nie wrócił. Kiedyś kontakty były. Zaraz po tym, to były kontakty. I oni pisali tam sobie listy. I tam jakieś, nie wiem, życzenia wysyłali czy coś. A później się to wszystko urwało. Już nie było nic, żadnych kontaktów.Korzenia tam w Kazachstanie gdzieś napewno są. Tylko to już nie będzie z rodziny Karwanów, bo to były siostry. One zmieniły. Była Kozienicha. Była Pawłoska, albo Gawłoska, tego też nie pamiętam. I była jeszcze jedna Gajór. Tam była ssyłka. A czy one tam miały jeszcze tych mężów czy nie, nie wiadomo. Nie, no bo przecież z wojny nikt nie wrocił, a to były siostry, czyli dobrze, dobrze mówię. No to one były zasłane tam. Po prostu zasłane musiały wyjechać.
- A na przykład czy tutaj jeżeli byli poszukiwani, to chowali się w ziemiankach przed NKWD.
- Tak. Tam przy każdym domu była ta ziemnianka, bo w niej trzymano kiedyś zapasy na zimę.
- Czyli co wieczór były odwiedziny NKWD?
- Co wieczór było tak, że wyciągano ludzi z domu, albo zabierano do wojska. Tak podejrzewam, że tak było.
- Ale trzeba było się podpisać i zrzec się obywatelstwa polskiego, polskiej narodowości, wszystkiego polskiego. No bo, obcokrajowców nie brano do wojska. Armia Sowiecka nie pozwalała sobie na to, żeby ktoś z inną narodowością mógł służyć, tak? Tak historia pisze właśnie o tych wydarzeniach. Tak to wyglądały rzeczy na Greczanach. Mężczyźni byli ci, którzy umieli pisać, czytać, którzy pełnili jakieś funkcje publiczne, byli po prostu eliminowani przez NKWD. Pomnik był ich pod fundamentami CUMU w Chmielnickim. Tam zostali wszyscy zamordowani i pochowani. Ludzie, którzy mniej wiedzieli, mniej umieli byli wywożeni właśnie do Kazachstanu.
- A jak ten CUM budowali, to co ich stamtąd wykopali?
- Zaczęto kopać. Nie wiem jaka była wiedza projektantów, że nie wiedzieli, że tam jest mogiła zbiorowa, można powiedzieć. Właśnie w piwnicach tego NKWD tyle ludzi jest tam pochowanych. No, ogrodzono to płotem i w jedną noc wykopano jedną dziurę łącznie z włokami wywieziono dokąd nie wiadomo. Będziemy tego dochodzić dzisiaj, jutro i pojutrze.
- Kim byli rodzice?
- No to tak jak mówię, że mama była z bogatej rodziny i z wykształconej. Dlatego, że jej brat był nauczycielem w tej szkole, gdzie oni chcą zrobić Dom Ludowy. Tam była kiedyś szkoła. I tam brat mamy, starszy, Błażej, uczył w tej szkole. A młodszy brat był ogrodnikiem. Prowadził ogrodnictwo takie duże tam w Greczanach. Oni hodowali arbuzy w zimie i wysyłali na Krym tam.
- O, proszę. Czyli zaradna rodzina.
- Zaradna była, ale to mamy była. Ale jeszcze się cofnę do tyłu. Że mój dziad, na przykład, miał tam gospodarkę i on był takim panem jakby. Obszarnikiem.
- A ile hektarów miał nie wiadomo?
- Nie wiem ile miał hektarów, ale mama mówi, że on obchodził gospodarstwo, chodził w długich butach i chodził do karczmy. Z karczmy przychodził, zapalał lampę na oknie, siadał i czytał książki. Był bardzo oczytanym. Ale jego już tam później za to obszarnictwo zabrali i zastrzelili. On był pochowany tam, gdzie później wybudowano ten Dom towarowy, CUM.
- Na miejscu CUMA. Tam jest pomnik tych ludzi represjonowanych. I tam koło CUMA oni wszyscy byli właśnie pochowani.
- Nie wiem czy tam są nazwiska, bo już nie zdążyłam tam być.
- W kościele właśnie na Greczanach tam jest w tej izbie pamięci ludzi represjonowanych. Tam właśnie proboszcz zrobił tą listę nazwisk, gdzie ci ludzie byli tam wywiezieni.
- Jak ten Dom budowali, jak wywozili ich, to tam chodzili i poznali go po butach. Po butach go poznali, że on tam był zastrzelony i później stamtąd wywieziony. A gdzie ich pochowano?
- Ciało stamtąd wywieziono, tak?
- Tak.
- Czyli jest gdzieś mogiła zbiorowa?
- Tak. Tylko, że nie wiadomo gdzie ona jest. No to ojciec. A brat, który był nauczycielem on też musiał uciekać, jak zaczęła się ta cała powiedzmy po naszemu “zadyma”. To on zabrał żonę i wyjechał do tej części Rosji nad Bałtykiem. Do Kaleningradu. Tak, tam wyjechał. I ślad po nim zaginął. To znaczy nie ma z nim kontaktu. Był jakiś czas zaraz po wojnie. A teraz, w tej chwili kontakt się urwał. On miał dwóch synów. Nie wiadomo. Jak teraz byłam, chciałam się dowiedzieć chociaż jaka była wieś czy coś. Ale już mój ten wujek, mamy najmłodszy brat, który jeszcze tam żyje, nie umiał powiedzieć gdzie to było.
- A jak się nazywał wujek?
- Michał Mydlakoski. On mieszkał na Greczanach przy tej Wokzalnej, 103. I on już jest gdzieś tak koło dziewięćdziesiątki. Już pamięć trochę szwankuje, ale jeszcze można się z nim dogadać. Bardzo ładnie mówi po polsku. Ojciec mój był z rodziny Karwanów najmłodszy. A było ich trzynaścioro.
- Tak, bo ja mam nawet drzewo genealogiczne stworzone tam.
- No, i ich było trzynaścioro. No to ojciec mój był najmłodszy. I ta rozbieżność w wieku jest tak duża. Bo jak tutaj przyjechali, to był tylko stryj i stryjenka, stryj i stryjna, bo tak się mówiło stryjna. I oni byli tak najstarszym z tego rodu Karwanów. A ja się urodziłam tutaj, to ja byłam najmłodsza. Ale nikt tam do mnie ciocia nie mówił, wszyscy mówili na „ty”. Tych Karwanów było dużo (To jest oryginalny dokument. On jest taki, a tu jest odpis) To możesz sobie przeczytać, bo tu jest odpis tego, kogo on mógł zabrać, jadąc tutaj.
- To taka księga gospodarcza, co się nazywała na Ukrainie spis. Co wywozi na terytorium Polski.
- To już jest ślub kościelny. A to jest mego ojca książeczka z Warszawy. Ale medal to został gdzieś schowany.
- Aha. Medal, gdy walczył pod Warszawą, tak?
- Tak, o Warszawę walczył. Doszedł do samego Berlina. On przeszedł cały ślad bojowy. Tu na autostradzie do Złotoryja, tu na moście zginął jego dowód. I w Lublinie był, bo później my go jeszcze woziliśmy do Lublina, żeby popatrzył, gdzie i jak tam Lublin był. On przeszedł. W tej książeczce jest wszystko zapisane. Ale cofnijmy się jeszcze do tyłu. Moja mama, bo ona szła z takiego bogatego domu, a ojciec był z biednego.
- I jak to się stało?
- Cała komedia z tego. Dlatego, pytam się - no jak ty byłaś taka ładna dziewczyna, zawsze ona podkreślała, że ona się zawsze ładnie ubierała, że ona korale tak nosiła. No taka była. Ubierała się bardzo ładnie. Może tam nie było takiego bogatego, ale ubierała się bardzo ładnie. Mówię, to dlaczego wyszłaś za ojca, skoro on był z charakterem jak teraz się mówi. Dlaczego? Bo był jeden kierowca na całą wioskę. I jak ojca zabrali na wojnę, to siostra mamy była mężatką i miała jedno dziecko. I tego męża też zabrano, gdzieś wywieziono.
- Czyli to były takie “czystki”?
- Taka „czystka” była. Jego wywieźli i ona pojechała za nim do więzienia. Tam mieszkała koło tego więzienia. Oni tam mieszkali. Ona tam pojechała za nim. Tam urodziła drugie dziecko. Miała dwoje dzieci. I później tak: jego w więzieniu zastrzelili. On tam zginął. A mama dostała tylko takie zawiadomienie, że twoja córka miała zrobioną operację na głowę.To jeszcze wtedy babcia żyła. Widocznie coś tam się musiało stać. I umarła. Prosiła przyjechać zabrać dzieci.
- Nie wiem jak medycyna w tamtych czasach funkcjonowała w Związku Sowieckim. Jak oni mogli operacje robić, nie? Tylko po to, by wyeliminować człowieka. Tylko taka mogła być operacja.
- Tak. Jak już tata zabrano na wojnę, to te dzieci zabrano do domu tu. I mama miała tak – swoja dwójka dzieci, tej siostry dwoje dzieci i jeszcze brata. Tego właśnie Michała, który jeszcze żyje. Ich miała pięcioro. I sama ich utrzymywała, pracując w kolhozie. Po ileś tam kilometrów chodząc do domu, za to, co się weźmie do domu na plecy, na berety. Takie było wynagrodzenie. To tyle, co się weźmie na plecy i tyle co się przeniesie. I ona te pięcioro dzieci wychowywała. To był czterdziesty piąty rok. Bo w 46 to ja się już urodziłam. To jest jedyne zdjęcie z tamtych czasów, oryginalne. To już jest zrobione po wojnie na Ukrainie. To była moja mama. To mój ojciec. To Mitek, brat. A to Adela, moja siostra. I to mamy siostry, córka jedna. A ja mówię - dlaczego jeszcze tej Fili nie wzięliście? Tu jest Adela. Bo w tamten czas albo Adela, albo Bronia. To wszystkie były takie imiona znane. Dlaczego jeszcze nie wzięliście jej? Bo nie było w co ją ubrać, dlatego jej nie wzięli. Ani Michała, ani jej nie wzięli do tego zdjęcia. To ja to zdjęcie odnowiłam. Po retuszu jest. Bieda była straszna i jeszcze te syłki. I chcę jeszcze wrócić na moment jak taty nie było. Mama pracowała w kołhozie, gdzieś tam siedem kilometrów od tego. Brat czepił się tu jakiegoś wozu, bo to dzieci. Na wóz się zaczepiały, żeby się przejechać kawałek. Upadł i uderzył się w głowę. No i zemdlał. No i ktoś zabrał go do szpitala, ktoś pojechał, dał znać. To mama 7 kilometrów biegła z pola, bo powiedzieli jej, że Mićko nie żyje. Nie był Mietek, tylko był Mićko. Micio nie żyje. No i został mu taki uraz. Może tego nie widać. Jednak głupoty tam z pamięcią zawsze miał. Bo on nie mógł na przykład nauczyć się wiersza. Wtedy jak oni wyjeżdżali tu, jak tato wrócił z wojny, to mógł zabrać tylko tych, którzy mają nazwisko Karwan.
- To mógł ich dużo zabrać?
- To trochę przyjechało ich wtedy. Tych Karwanów przyjechało sporo. Mężczyźni wszyscy zginęli na wojnie. Został tylko jeden mój tato.
- A on jak trafił do armii?
- No został normalnie wcielony, nie? To była Armia Czerwona. Tutaj w tej książeczce jest wszystko napisane jak było. Kto to spisywał? Bo tu jest wszystko napisane po polsku.
- Odnośnie świąt. Święta Pani obchodziła tutaj ciocia, w sumie nie Pani. Pani w Polsce się urodziła. Ale wyjeżdżała Pani na Ukrainę i też uczestniczyła jako matka chrzestna w chrzcie, który się odbywał potajemnie w nocy. Bo władza sowiecka nie pozwalała na to, żeby czcić wiarę, żeby wierzyć. No i troszeczkę opowiemy o tym chrzcie. Opowiemy troszeczkę o świętach. Jak wyglądały tam na Ukrainie? Bo sam byłem w kościele. 30 lat bodaj że temu to będzie już, gdzie były spowiedzi grupowe. Nie były indywidualne. Dlatego, że księża się obawiali, gdyby byli przesłuchiwani czy też chciano z nich wyciągnąć, kto co mówił przy konfesjonale. Mogliby człowieka takiego spowiedzieć, co się wydarzyło przy spowiedzi. Dlatego były spowiedzi zbiorowe, gdzie ludzie po prostu w duszy przyznawali się do swoich grzechów, do swoich błędów i byli rozgrzeszani. Na podstawie właśnie takiej spowiedzi zbiorowej.
- Ja byłam jak tam przyjechał pierwszy raz biskup. Z Polski czy skąd on przyjechał, to ja nie wiem dokładnie. On był tak czczony tam. Tak było dużo ludzi, że co najmniej jak Papieża go tam witano. Tam ludzie płakali. I tam święta, na przykład, jak się obchodziło, to było takie święto w maju chyba. Boże, wiedziałam i uciekło mi jak to się nazywa. Jak ja pojechałam tam pierwszy raz miałam 13 lat, to stali ludzie biedni z workami i im się dawało chleba czy bułkę czy coś. Oni te pełne worki zbierali tego chleba. Ale kościół był zawsze tam otwarty. Do kościoła po kryjomu, ale można było wejść. Tam byłam świadkiem na dwóch ślubach kościelnych. W tym kościele też tak brane były wieczorem potajemnie. Jeden ślub to był Ziębicki. I później też tam z rodziny byłam jeszcze na jednym ślubie w kościele.
- To się wszystko działo w miarę potajemnie.
- Potajemnie, ale tam ten kościół został przebudowany.On jest rozbudowany, ale tamten, co był, mi się lepiej podobał. On był tak oryginalny, że tam się siedziało bokiem, ołtarz był tu, a z boku były ławki. Teraz jak przyjechałam, to w ogóle nie poznałam tego kościoła. I mi się tak zawsze wydawało, że ta moja babcia, to jest pochowana jak tylko wyjdzie się z kościoła i już jest. A się teraz okazało, że ona jest tam gdzieś głębiej. No jest rozbudowany, jest tam wszystko ładnie zrobione, ale mimo wszystko wolałam tamten. Mam sentyment do rzeczy starych. U mnie się starych rzeczy nie wyrzuca. To są zdjęcia, które przywiozłam stamtąd. To jest pierwsze zdjęcie mojej mamy po przyjeździe stamtąd. Ono jest zrobione w Legnicy. A to jest chustka mamy. Ma już prawie 100 lat. Ona jest przywieziona z Ukrainy. Wszystkie dzieci były leczone tą chustką, dlatego że ona zrobiona jest z czystej wełny. Jak dzieci były chore, to je się tak otulało i się zawiązywało do tyłu. Smarowało się czymś. I mam jeszcze starą taką bluzkę, którą mama wyszywała. Ale już nie wiem, gdzie ją schowałam.
- Jakie potrawy były wtedy? Jakie potrawy były na święta Wielkanocne?
- Pasky się święciło. Piekło się ten chleb taki duży, kiełbasy się wędziło, ale tutaj. Kiełbasa, chrzan, ocet, sól, jajka koniecznie. W koszyku było tak porządnie, nie tak jak teraz symbolicznie jajka czy coś.
- Ludzie, którzy tu przyjechali pozwolili sobie na to, żeby wybudować piec w pomieszczeniach tutaj, w budynkach, w których zamieszkali. Właśnie tutaj też był taki piec. Jak starsze panie poprzyjeżdżali – to właśnie pierwsze pytanie – gdzie będą spać, bo przecież pieca nie ma? Było tak? Była poduszka, ale pieca nie było.
- Pierwsze, co było wybudowane, to wybudowany był ten piec. On miał górę, że tam można było spać, bo było ciepło. Przykrywa, kociuba była do rozgarniania tam. Mama zbierała z kukurydzy to, wiązała snopki, później tam zapalała. Później to rozgartała i chleb wsadzała. Nagrzewało się piec i tam się wsadzało i się wypiekało.
- Jeszcze pamiętam te piecy. Jeszcze pamiętam te pachnące smaczne wypieki, wyroby z tych piecy.
- A placki takie na sodzie pieczone na kuchni wędrowej?
- Tak. Mama do dzisiaj ma kuchnię wędrową i robi te właśnie na sodzie.
- Paweł mówi, że, Boże, to najlepsze jedzenie jakie jadł w życiu.
- A święta Bożego Narodzenia jak wyglądały?
- Szło się na pasterkę. Coś się tam wcześniej zjadło. Pamiętam, że już były te karpie.
- Czyli on był wpisany w historię naszą i kulturę? Tam też był ten karp kultywowany, też był na stole?
- Karp był na stole. Był tam jeszcze taki przypadek raz, kiedy ta rzeka Buk się wylała. Bo to rzeka Buk przez “k”. No i ta rzeka wylała i to się rozlało po parku, po tych takich dopływach, tych rzeczkach. Oni tam niedaleko mieszkali. Oni mieszkali, gdzie teraz są nowe olbrzymie bloki. To tam był ich dom. Mówi, że w tych rzeczkach było pełno ryby. W tej rzeczce pełno tej ryby płynęło. Oni rybę wiadrami nosili do domu. Ręką. Tak łapali bez siatek, bez niczego wybierali z tych rzeczek.
- Tam obfitują ryby. Tam dużo tej ryby się łowi, a jej pełno jest. Czy klimat jest bardziej przyjazny. U nas są rzeki, są jeziora, a tej ryby nie jest jakoś tak dużo.
- Myślałam, że ta rzeka ona sobie płynie tak, a ona teraz w mieście gdzieś się zatrzymuje. Zapora zrobiona. Przy parku, właśnie tam przy Ogrodowej moja rodzina mieszkała. I mieszkają tam jeszcze.
- Czyli święta Bożego Narodzenia były...
- A później na pasterkę. Pamiętam, że jak była kiedyś świnia zabita i kiełbasy były zamknięte w komórce. To taki był zapach. A jak się udało tam gdzieś ukraść kawałeczek, to ona smakowała. Wtedy cała wioska pachniała świętami. A piekło się też ciasteczka różne. To się czekało w kolejce. Wszystkie panie z wioski przynosiły plachy Potockiego i czekały. W piecu już chleba napiekły. Piec jeszcze był rozgrzany. Do pieca wrzucało się i piekło się ciasteczka. Amoniaczki takie jakieś różne. A później jeszcze takie wymyślono piernik. To tylko moja mama potrafiła upiec. No, nie wiem może ktoś jeszcze tam piekł. Ale ja już u siebie też to robiłam. Teraz mi się już nie chce. Właśnie te placki takie cieniutkie się piekły – blaty. Później gotowało się mleko z cukrem. Do tego dodawało się później masło. Wychodziła taka masa i tym się przekładało cztery warstwy tego piernika. Mnie też przysłali miód stamtąd. Popatrz jak to jest. Mieć brata w Szczelarze, a miód, żeby z Ukrainy mi przywozili. Powiem ci, że dużo pomagałam tam. Dla mnie pszczoły nie są obce. Mogę je złapać w rękę. Umiem je strząsnąć z gałęzi. Jak gdzieś tam wyjeżdżali, to na mnie zostawiali z tymi pszczołami, a one się roiły. To ja widziałam, co zrobić.

- Jak wyglądało dzieciństwo twoje? Jaka była rodzina? Jak wyglądały spotkania rodzinne?
- To znaczy rodzinne spotkania to były takie, wiesz. To by trzeba znowu cofnąć. Ojciec mój za te właśnie medale za Warszawę, dostał przydział do Jawora. I on tam dostał dom, w Jaworze. Ale ponieważ wszyscy Karwany byli tutaj, on przyjechał tu. I najpierw mieszkaliśmy tam, gdzie mieszkał Ojko, ten koło Mydlakowskich. Później mieszkaliśmy u Mydlakowskich. A później ten dom się zwolnił i tu mieszkali jeszcze Sowy. I Sowy mieszkali, i myśmy tam mieszkali. Wszyscy tam razem mieszkaliśmy. I te Sowy później się przenieśli do Owczarek. A moja rodzina została już w tym domu. Jeszcze była taka możliwość wyboru domów. Moje dzieciństwo było wspaniałym. Byłam rozpieszczona, byłam najmłodsza. Byłam pierwszą mieszkanką Gierałtowca, która się urodziła tam. I byłam tak rozpieszczana przez wszystkich, przez rodzinę i nie rodzinę, że ja gdzie poszłam, tam przepadałam. To jestem ja, to jest przed budynkiem, gdzie Masłowscy mieszakają. Po sąsiedzku. Tu też jestem ja. Więc, moje dzieciństwo było bardzo wspaniałym. A teraz co ci chcę jeszcze pokazać. Tu jest Mitek, tu jestem ja, tu jest Adela. I tu stoję na tym krześle. Krzesło zostało, bo go zabrałam. To jest pamiątkowy medal. Zawsze go trzymam ze sobą. Tu jest robione u Mydlakowskich. Adela Mazańska ta, co w Brynniku mieszkała. Adela bardzo dobrze się uczyła. Ona zaczęła szkołę tam, a kończyła tu. Na Ukrainie w Chmielnickim tam zaczęła szkołę w Gryczanach, a tutaj ona przychodziła po dwie klasy na raz. Poziom wykształcenia w Greczanach też był wysoki. W szkole uczono po polsku. Nauczyciele tam byli Polscy. Dlatego mówię, że mój wujek był nauczycielem. Pamiętam, że Jurkiewiczowa chodziła tam i on ją uczył. Ona już nie żyje. On ją uczył ten Błażej Mydlakowski. Moje dzieciństwo było wspaniałe. Mój ojciec był tak za mną. Dał się pokroić na kawałeczki i posolić, jak by mi coś się stało. Byłam straszną przylepą. Po całej rodzinie chodziłam. Z domu uciekałam. To jest studnia. To mój tata siedzi. No i to jest ten budynek, a to jest budynek Masłowskich. Babcia sprzedawała tu w sklepie. A tu na zdjęciu twój tata Stanisław, ja i Janek. To będzie pewnie Władek, bo Jasiu jest młodszy.
- Czyli cała rodzina Karwanów. A jakie powiązania były między moim ojcem a Władkiem?
- To dziadkowie. Mówię ci, że mój ojciec był najmłodszy. A te były starsze. Były też jeszcze siostry. Tam nie byli sami mężczyźni. Tam była Kozimicha, tam była Gajurka, tam była Gawłoska, tam była jakaś Pawłowska. Tam było ich sporo. Okińska Julia to jest tutaj. A tu jest Zofia. Dzieciństwo w Polsce ja miałam wspaniałe. Tu jest na podwórku u nas tam. Tu z Mitkiem na motorze jakim, zobacz.
Rodzina Karwanów, która przyjechała z Greczan i była liczną rodziną, która później porozjeżdżała się po Polsce. Ale w tej chwili zaczynamy odnawiać kontakty, zaczynamy tworzyć na nowo historię z miejscowości Gryczany.
- Byli też ludzie, którzy przyjechali do Polski, ale jednak nie potrafili się zaaklimatyzować, odnaleźć się i wrócili z powrotem na Ukrainę. Jak to wyglądało?
- To wyglądało tak, że to było pożegnalne. To jest zdjęcie pożegnalne zrobione. Ona przyjechała do syna. Sama wróciła, bo po prostu nie odnalazła się tutaj. Chciała wrócić do domu i wróciła. Tu właśnie wszyscy, cała rodzina. Tu te babcie, tu moja mama jest, tu Świrski, akurat tam jeszcze mieszkał, z tych co pamiętam. Tu moja siostra, tu też z Brynnika ktoś, tu Błęka Karwan, tu ja jestem. Ze szkoły wracałam. Tu mój ojciec. I ojciec właśnie przyjechał tu tym samochodem, żeby zawieźć ją na dworzec. Tylko nie wiem czy on woził ją do Legnicy czy on woził ją do Wilczyc. Trudno mi jest tu powiedzieć. I ona wróciła na Ukrainę. Widocznie nie było jakiegoś problemu, żeby wrócić tam. A może. No, nie umiem powiedzieć. Stasiu Kurupatwa, do tej pory jest taki niziutki. Oni mieszkają w Cieplicach. No jest tam trochę tych. I jeszcze on ma brata. Też się z nimi spotkałam dwa lata temu. Te zdjęcia właśnie od nich dostałam.
- Mazurskie potrawy, które zostały przywiezione do Polski i do dnia dzisiejszego są również wytwarzane z dawnych przepisów . A są to następujące rzeczy: jabłka kiszone.
- No była ta jedna jabłoń, gdzie mieszkał Janek z Władkiem. Tam była ta jabłoń i ona się nadawała do kiszenia. Tam twoja prababcia mieszkała i ona robiła. No, i chodziłam do niej. Ona zawsze częstowała mnie z takiej bardzo porządnej beczki dębowej. W życiu takich dobrych jabłek nie jadłam, chociaż próbowałam sama je zrobić. Później były jeszcze pieczone bułki, nadziewane grochem. Do tego była robiona taka maczanka z czosnku. Bułki się moczyło w tym i to się jadło. Ale moja mama tego, na przykład, nie robiła, a robiła to Urodowa. Ona robiła też kwas chlebowy. Ten kwas był dobry z tych beczek. Teraz ten, co przywożą nasi znajomi z Drochobycza, nie jest dobry.
- Raz że woda, a po drugie chleb. My nie mamy chleba. Każde święta jakie obchodzimy w Polsce czy Wielkanocne czy też Bożego Narodzenia na stole ten kwas się znajduje. Jest to wpisane też w naszą kulturę. Jest to też placek przaśny na patelni, na płycie węglowej pieczony. Mama go również robi. Do tego robi albo zupę praśną, taką ziemniaki, kasza bodajże jaczmienna, polewana tłuszczem i szkwarkami. Do tego placek się skupie albo robi się też taką moczankę.
- Moja mama te placki piekła. Były podłużne czy w formie kwadratowej. Ale one nie były na patelni, tylko na płycie. Było ono łamane na kawałki i zalewane gorącym mlekiem. Każdy sobie cukru dodawał, jak kto wolał. To było pyszne. Albo chleb moczony w wodzie, jak nie było śmietany, i posypany cukrem. I to takie było jedzenie. Na przykład, moim ulubionym jedzeniem było: wziąć kubeczek, iść do stajni, jak mama krowy doi, nadoiła z pianką, kawałeczek chleba i to było moje najlepsze jedzenie. Na takim jedzeniu byłam wychowana. Mi się wydaje, że pierogi przeszły mutację tu. Były pierogi, ale były raczej robione na słodko z serem. A później wyszły ruskie z serem i ziemniakami. Na Wielkanoc podawany był barszcz. Na przykład, w domu był barszcz, ale to był barszcz taki ukraiński. To był barszcz gotowany na żeberkach, dodawała się tam i kapusta, żeby to zostawało. A święcone wszystko kroiło się do talerza i się zalewało tym barszczem nie święconym. Do tej pory jeszcze to robię. Robię właśnie na mięsie, tak jak mama moja kiedyś robiła. Wrzucała wszystko, co było.