Килинич (Буяр)  Анеля Павлівна

Aniela Kalinicz(Bujar)

Autor: mazurstory.com
Rok urodzenia: 1928
Byłam mała, jak nas stąd wysłali do obwodu ługańskiego w rejon troicki. W moim budynku wcześniej mieszkała stara Będyżuk. Kiedyś te budynki nie były numerowane. A teraz jest to ulica Stecka (Ostrowskiego). Ta chata jeszcze stoi… W 1936 roku zostaliśmy zesłani. W 1937 roku zabrali tata i rozstrzelali w Ługańsku… Po śmierci Stalina przyszła do nas wiadomość, że tata został zrehabilitowany. Poinformowano nas, że 5 lutego 1937 roku tato został rozstrzelany w więzieniu w Starobilsku. Wysłali całą naszą rodzinę: rodziców i czworo dzieci. Przed wysłaniem rodzice dopiero zbudowali dom. Była to wielka eksmisja. Prawie z każdej chaty zabierali ludzi, żeby później w więzieniach ich rozstrzelać. Jechaliśmy ze stacji Hreczany w czerwonych towarowych wagonach. Wiele rodzin zostało zapchano w te wagony. Jechaliśmy przez cztery doby. Było to 25 grudnia. Mama często wspominała tę datę i płakała... Pamiętam tylko, jak siedzieliśmy w tych wagonach towarnych....W obwodzie ługańskim przesiadliśmy się na sanie z kołchozu. W taki właśnie sposób zabierali ludzi z wagonów. Otrzymaliśmy chaty te, w których w ciągu 33 roku umierali ludzie z głodu. Co trzeci budynek był pusty. Małe domki były stare, zbudowane prawie z trzciny... Tam było bardzo trudno mieszkać. Na Greczanach było nie tak ciężko... Nasza rodzina została w tamtym domku...Tata miał chory kręgosłup, przez co nie mógł ciężko pracować....Kiedy poszedł do pracy, powiedzieli mu, że powinien wykonywać tylko najcięższą robotę, ponieważ jest wrogiem ludu....Byliśmy uważani za wrogów ludu, bo jesteśmy Polakami… Tak było w latach 1936-1937...Mama poszła pracować do kołchozu...Dzięki temu przeżyliśmy… Rejon Troicki, wieś Babiczewo. W 1937 roku tata już nie było… Zarówno starsze siostry, 20 i 22 roku urodzenia, jak i brat, 25 roku urodzenia, studiowali medycynę w Kupjansku… Na początku wojny ukończyli już technikum i zostali zabrani na wojnę.  Do Płoskurowa Niemcy wkroczyli natychmiast, za kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny. Tam, gdzie byliśmy, dostali się o rok później. Niemcy dotarli do Łuku w Kursku, gdzie spędzili całą zimę. Wiosną brata wywieźli do Niemiec. W tamtej stronie Niemcy byli tylko siedem miesięcy. «Nasi» odwieźli ich z powrotem. Jak Niemcy wyjechali, wszystko zostało zniszczone… Wtedy zabrali mnie do FZO (Szkolenie Fabryczne), które znajdowało się w mieście Rubieżne. Tam była rozwalona fabryka chemiczna. Rekonstruowaliśmy ją razem ze starymi ludźmi, którzy nie poszli na wojnę. Przez cały rok tam pracowaliśmy… Po wojnie zostaliśmy wysłani do pracy w Ługańsku: odnawiać miasto. Moja mama została na wsi w tej chacie, którą dostaliśmy. Siostry były w wojsku… Wszyscy chodziliśmy do pracy podczas wojny i po jej zakończeniu. W 1946 roku pracowałam na budowie w Ługańsku jako tynkarz, murarz, a chłopaki jako stolarzy, podnosili rusztowanie. Tacy zostawaliśmy przygotowywani w FZO… na noszach wszystko nosiliśmy… W 1946 roku, po roku pracy w Ługańsku, zabrali nas do wojska. Nie mieliśmy żadnych praw… Lecz był rozkaz: “Jak ktoś chciał się uczyć, niech ubiega się o przyjęcie do instytucji”… Poszłam do zakładu medycznego, ale nie zdałam egzaminu. Wszystko przez to, że nie mieliśmy dobrej nauki podczas wojny… siedem lat trzeba było się uczyć… A do technikum wychowania fizycznego udało się wstąpić. Tylko nie udało mi się skończyć siódmej klasy, bo uczyłam się za pomocą broszurek...takie mieliśmy zajęcia… Język ukraiński, rosyjski, dyktanda, matematykę znałam bardzo dobrze, а fizyka i chemia były za ciężke dla nauki. Z tych dwóch ostatnich przedmiotów otrzymałam «1», dlatego nie dostałam stypendium. W latach 1946-1947 była posucha. Mama, mieszkając na wsi, nie miała możliwości mi pomóc. I jeszcze nie miałam paszportu, ponieważ dopiero poszłam na studia… Mama napisała do mnie list, że w kołchozie przestali dawać pracę. Dodała też, że mamy rodzinę na Greczanach, więc można tam pojechać do ciotki. Mama napisała, że ciotka da ziemniaki czy jeszcze coś, weźmie mnie do pracy, żeby w ten sposób zarobiłam trochę pieniędzy… A jak zachcesz, to będziesz mogła kontynuować swoje studia…. Więc, wróciłam na Hreczany do ciotki taty. Nazwisko miała Szapował. Oni mieszkali na ulice Dworcowej, która znajdowała się w wąskiej aleje. Tam teraz niedaleko Ziuzia mieszka.
Pracę było ciężko znaleźć. Paszportu nie miałam, ponieważ uciekłam… Miałam tylko tymczasowe świadectwo, w którym było napisano miejsce pracy w Ługańsku… Kartę metryczną miałam z Proskurowa. Dzięki rodzinie jakoś otrzymałam ten paszport. Wtedy zaczęłam chodzić do pracy na stację na Greczanach. Na stacji kolejowej pracowałam przez 44 lata. Na początku – sprzątaczką, ciężko było. Później przez 17 lat pracowałam jako ślusarz w wagonie kolejowym. Potem – na rozjeździe kolejowym w Maliniczach i pod koniec w Szaroweczce jako pracownik zmiany linii kolejowej.
Kiedy pracowałam, wyszłam za mąż. Mąż pracował jako palacz, później asystentem. Dostaliśmy jednopokojowe mieszkanie, 11 m. kw. Potem mąż pojechał i zabrał tutaj moją mamę z Ługańska. Mama wzięła działkę, żeby coś zbudować. Moją mamę pamiętali jeszcze z tamtych czasów, kiedy ona pracowała w kołchozie. Zbudowaliśmy tutaj dom. Mimo, że w naszej starej chacie była wolna połowa, nas tam nie wpuszczano. Mama bardzo o to prosiła… W rządzie mówili, że nie mają prawa…
Po wojnie starsi ludzie między sobą rozmawiali w języku polskim. I do tej pory tak jest. Ale w rodzinach coraz częściej słychać język ukraiński, ponieważ dużo osób ożeniło się na prawosławnych…Do wojny tylko i wyłącznie gadali po polsku. Mój brat jeszcze chodził do polskiej szkoły, skończył pierwszą klasę. Starsza siostra ukończyła 7 klas w języku polskim i pojechała do Kijowa. W technikum polskim chciała studiować na kierunku pedagogika. Jesienią pojechała i odrazu wróciła. Nie pozwolili jej zacząć studia, ponieważ nas powinni byli wysłać. Inna siostra zanim wstąpiła do technikum ukończyła sześć klas w języku polskim, siódmą - w języku ukraińskim.
Mama chodziła do kościoła. Zazwyczaj starsi ludzie uczęszczali tam. Na Greczanach była mała kaplica. Natomiast w Ługańsku nie było kościołów, a wszystkie cerkwie zostały całkowicie zniszczone przez władze sowieckie… Mama świętowała tylko te święta, które są datowane. A wszystkie pozostałe tam świętowali prawosławni, chociaż i tak nikt nigdzie nie chodził. Ta cerkiew, która tutaj była, służyła jako schowek… Kiedy wróciliśmy, to stałych księdza tutaj już nie było. Oni przyjeżdżali tylko na święta. Gdy życie stawało się coraz lepsze, to oni chodzili do nas regularnie. Jak pracowaliśmy po zmianach, to w niedzielę nie chodziłam do kościoła, a tak to często byłam tam…
W rejonie, gdzie mieszkaliśmy, w jednym kołchozie pracowało cztery rodziny z jednej wioski, które kiedyś zostały zesłane z Greczan. Bigus, brat mamy, również był zesłany.
W kołchozie, w radzie wiejskiej był przewodniczący. Wszyscy już dołączali się do partii. Między sobą baby gadały, że jeden drugiego uzmysławiał. Wtedy trzeba było iść do Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych ZSRR: «Powiedz, kto jest wrogiem narodu i co on zrobił, aresztujemy go, a ty będziesz dobry…» Co trzecia osoba została zabrana. Pracowniki LKSW przyjeżdżali z okolic i wśród nocy zabierali, ładowali do samochodów i gdzieś wieźli… Może ktoś chciał tak powiedzieć, ale w rzeczywistości zabierali tylko Polaków… Na Greczanach nie było słychać, że zabierali Ukraińców. Tam, gdzie mieszkaliśmy, też ich nie czepiali się.
W mieście było dużo Żydów, dopóki nie pozwolili im wyjechać do Izraelu. U nas tylko Icek miał swój sklep.  
Jak mieszkaliśmy w Ługańsku? Jedliśmy ziemniaki, kiedy się pojawiały, buraki, dynie, trochę pszenicy, którą dawali nam podczas dni pracowniczych. Pszenicę byliśmy w stanie tłuc w moździerzu. Bardzo mało jej dostawaliśmy. Stalin wszystko wysyłał na rozwój państwa… Jedliśmy resztki z nasion. Mieliśmy tutaj buraki, a tam – słoneczniki. Jak oddawaliśmy ziarna, to dawali nam olej i resztki z ziaren. Te resztki bardzo dobre były… takie mieliśmy jedzenie do wojny. A podczas wojny i tego nie mieliśmy. Wszystko zostało zniszczone, a pola były nie zaorane. Wszyscy byli na wojnie… Jedliśmy to, co na ogrodzie wyrośnie. Tylko na Greczanach było trochę lepiej żyć.
Dom Połozowa jeszcze jest na ulice Ostrowskiego (Stecka). Tam był jego majątek. A dla przedszkola służył inny budynek. Połozow wyjechał podczas rewolucji. Jedna kobieta opowiadała mi, że Połozow był zięciem Nachimowa. Tutaj też był jego majątek…
Na święta gotowali z czego kto miał. Na Wielkanoc – Paskę, naleśniki, jajka. Kto był w stanie wykarmić świnię, to miał kiełbasę, ale nie wszyscy mogli sobie to pozwolić… Mieszkał obok nas dziadek Karwan, który nie miał rąk i jednej nogi… On otrzymał żywność od państwa: trochę cukru, pieniądze… Wtedy wszyscy się śmiali, ponieważ mieliśmy taki Wielkanoc: ugotowany biały burak, słodka zupa, wykorzystując ją piekły Paskę i naleśniki. Natomiast on gotował Paskę i naleśniki z cukru, ponieważ dostawał tą żywność. Każdy starał się ze wszelkiej mocy, żeby i jajko było, i Paska. Ktoś miał lepszą, ktoś – gorszą. Ci, którzy nie karmili świni, również mieli mięso: ktoś kupował, ktoś pożyczał, a ktoś wymieniał na coś innego, handlował… Na Boże Narodzenie obowiązkowo była kutia, duszona kapusta, dragle… Ktoś pił wódkę. Jeszcze z białego buraka robili kwas, dodawali drożdże i ten kwas się gotował. Pili taki napój. А jeśli stało przez długi czas, to można było zrobić się pijanym, jak go spróbujesz… Wódkę zaczęli robić wtedy, kiedy pojawiły się specjalne urządzenia…
Siano leżało na stole. Na sianie – obrusek. Na obrusek stawiali potrawy: kutię, pierogi z kapustą i śliwkami, naleśniki, duszoną kapustę oraz mięso, kto miał… Orzechy rzucali w siano lub na słomę pod stół. Dzieci szukały je tam i w taki sposób bawili się.
Na tańce nie chodziłam, ponieważ nie umiałam. Chodziłam tylko do klubu na filmy…
Mazury między sobą komunikowali się bardzo dobrze. O wiele lepiej niż teraz. Opowiem jedną historię: ostatnio padał deszcz z gradem, moja córka akurat wracała z przystanku. Wszystkie ogrodzenia są wysokie, bramy zamknięte – nikt nie wejdzie. A wcześniej przecież było tak, że nieważne pada deszcz czy nie, zaczynają zapraszać cię do chaty, albo sama możesz wejść jeśli padało… tak było kiedyś… a teraz spróbujcie… bramy wszystkie zamknięte i nikt nie chce, żeby ktoś wchodził do jego chaty… ludzie nie widzieli biady, rozpaczy, oni nic nie widzieli. Dla nich dziś tylko jedna biada: każdy w domie ma gaz, wodę, samochód. Sąsiedzi się nie znają…. U nas tak nie było. Przeżyliśmy chłód, głód, wygnanie i rozstrzały, ale komunikowaliśmy się między sobą. Dzieliliśmy się kawałkiem chleba… Bez zapałek, bez soli…Jak musieli rozpalić ogień, to szli, brali iskrę i rozdmuchiwali potem.
Nasza wieś siedem miesięcy była okupowana przez Niemców. Ona była jako «głucha». Tu był tylko starosta i policjant ze swojej wsi, z obwodu po swoich sprawach faetonem przyjeżdżał Niemiec. A Niemców we wsi nie było, ponieważ wieś znajdowała się w innym kierunku od linii frontu. Po wojnie, jak Niemcy odeszli, w lutym partyzanci zabrali tego policjanta z chaty  w samej bieliźnie, wywieźli, rozstrzelali i rzucili w rowek. A starostę zabrali do więzienia. Tak mi się wydaje…
Cmentarz znajdował się na terytorium budynku №22 na ulice Kaczyńskiego. Tutaj chowano ochrzczone noworodki. Budowaliśmy budynek w 1956 roku... Sąsiadka pamięta, że w ogrodzie wciąż był pomnik Matki Boskiej.