Michał Miedlakowski,

Rok urodzenia: 1930
Teraz Hreczany są wielką dzielnicą, która bardzo się zmieniła w ciągu ostatnich 70 lat. Wcześniej rozmawiali tu tylko po polsku. Język się zmienił w tym okresie. Ukraińców wtedy było bardzo mało.
Chodziłem do naszej szkoły, uczyliśmy się w języku ukraińskim. Chodziłem, dopóki wojna się nie zaczęła. Trzy lata uczyłem się. A po wojnie były takie czasy, że trudno było czegoś nauczyć się, ponieważ młodsze dzieci poszły do pierwszej klasy. Klasy były osobne: 1-a, 2-a, 3-a… Do szkoły zaczynały chodzić w wieku 8 lat.
Ojca nie było. Zabrali go pod koniec 1937 roku. Był w więzieniu do początku wojny. A mama pracowała w kołchozie, zmarła w 1943 roku.
Kościół otoczony był parkanem: słupkami i łańcuchem między nimi. W dni powszednie tak nie było...lecz w weekendy wozem przyjeżdżali ludzie z różnych wsi polskojęzycznych: Szaroweczka, Maćkowcy, Hreczany, Zariczia… Ludzie szli modlić się Bogu. Na dachu pamiętam wgłębienia, gdzie stały anioły lub święci. Ten kościół nie łatwo było rozwalić… Ale po co go niszczyć? Dlaczego nie można zrobić coś innego? Dużo kościołów nie zrujnowali, pozatym nasz latem został zniszczony przez bombę. Tam, gdzie wcześniej mieszkaliśmy, w miejscu restauracji “Proskurow”, na ulice Wiśniowej, 60. Z naszego domu bardzo dobrze widzieliśmy stary kościół, ponieważ kiedyś parku nie było. Błota tam również nie było, trawa rosła, taka jak rośnie w wilgotnych miejscach. Jarmark był, gdzie teraz jest przychodnia miejska… Tam nie tylko krowy sprzedawali. Bazar w rejonie kościoła był już później, gdzieś w 1946 roku…
Moje siostry i bracie – wszyscy chodzili do kościoła, czasami mnie brali ze sobą. Było nas pięcioro: dwie siostry i trzy brata.
Niemało ludzi zabrano....Wszystko robiło się tajnie... W nocy zabierali. Mało kto wiedział… Tylko rano dowiadywali się, że i tego, i tego zabrali… Przyjeżdżały na koniach.  Wcześniej dróg nie było, zwłaszcza po deszczu robiło się błoto. Rozpowszechniać informację było niebezpiecznie. Przecież oni nie mówili, że zabiorą i rozstrzelają za miesiąc… A ludzie byli przestraszeni. Granica była nie daleko… Oni przez to i zabierali, bo polska granica była obok. Nawet jeśli ktoś uciekał, wszystko jedno go znajdywali.  
Moja siostra wyjechała do Polski w 1946 roku. Dla tego, żeby wyjechać trzeba było zebrać dokumenty. Na przykład, brat wyjechał, bo służył w polskiej armii. Inny brat nigdzie nie służył, więc nie wyjechał. Kto chciał pojechać, ten pojechał… Sprawdzali czy służył w polskiej armii albo czy ma krewnych na przykład. Przy wielkiej chęci można było znaleźć dokumenty. Do polskiej armii trafiały, kiedy zgłaszali się, mówiąc, że są Polakami i chcieli by służyć w tej armii.
Naprzeciw szkoły była poczta.
Madziarzy byli, ale nie przez długi termin. Pomieszkali tu trochę czasu i dalej pojechali. Pamiętam, jak pukali w nocy do drzwi, żeby im otworzyć. I przychodzili  dwa-trzy Niemca. Wchodzili, rozmawiali z tamtymi, którzy byli już w mieszkaniu i szli sobie dalej. Niemcy różni byli, jedni byli dobri… Pamiętam, jak w 1943 roku chodziliśmy kolędować. Weszliśmy do chaty, a tam Niemcy... Zaprosili nas do środka, żeby tam zakolędować... weszliśmy, zaśpiewaliśmy kolędy. Oni posłuchali, dali nam słodycze. Odbywało się to na ul. Wiśniowej obok Dekabrystów.
Pamiętam jak pociąg zszedł z linii kolejowej. Wydaje mi się, że to było w 1943 roku. Wszystkie wagony ciągnęły się od przejazdu kolejowego w Greczanach poprzez ulicę Kaczyńską do odzieżowego rynku… Pociąg był sowiecki, jechał z zachodniej części Ukrainy. Wiele osób do tego pociągu pobiegło: i kobiety, i dzieci, i wozami zaczęli podjeżdżać... Sam tam byłem...Wydaje mi się, że maszyniści uciekli. Tam można było znaleźć kamizele, buty, krótkie futra, mąkę wyższego gatunku, cukier... dużo wszystkiego. Wylazłem na platformę i zobaczyłem  tam krótkie futra. Żona mówi: «Daj mi jedno…». Rzuciłem jej za kołnierz, a inni zaczęły hałasować: «І mi, і mi…». Powiedziałem, żeby lazły same. Jeszcze kilka zrzuciłem, wziąłem sobie jedno i stamtąd zszedłem. Również kilka par butów do domu przyniosłem. Tak samo chodziliśmy w miasto, jak tutaj już nie było władzy sowieckiej, bo Niemcy go zajęli. Chodziliśmy też do sklepów, które Niemcy otworzyli. Braliśmy wszystko, co chcieliśmy... Kupna-sprzedaży nie było. Do wojny tylko sprzedawali.
"Na papierosa" chodziliśmy. Nie raz i nie dwa. W zasadzie to w nocy do stacji…
Niemcy jak ludzie. Są dobri, a są nie…
Na Boże Narodzenie gotowaliśmy różnego rodzaju pierogi: ze śliwkami, kapustą, kutię… Kto z czego miał, z tego i gotował. Na stół kładli siano, przykrywali go czymś, z góry narzucali obrus. Po kolacji dzieciom pozwalało się "szukać orzechy" na stole, w sianie…
Po wojnie żołnierzów-niewolników polskiej armii wozili naszą drogą do stacji Hreczany. Jednego razu drzewo spadło na samochód, w którym ich wieźli...tak wszyscy i zmarli...w swojej odzieży...
Wszyscy między sobą komunikowaliśmy się: i stare Hreczany, i Sadyby... Byli też krewni, inaczej nie mogło być.
W Dom Ludowy chodziliśmy na tańce, do klubu. Był tam jeden, który grał na akordeonie. Wejście kosztowało 50 grosz (kopiejek). W latach 50-tych.  
Na Trzech Króli chodziliśmy, kolędowaliśmy. Ludzie, którzy byli doświadczeni, robili wystawę. Oni przygotowywali się, uczyli się słów. Wszystko wyglądało w sposób rzeczywisty. Wśród nich byli: troje Kolędników, dwóch Rycerzy, Cygan, Żyd, Turek i Aniół. Jeden starszy mężczyzna, Ignaszko, który mieszkał na Dworcowej, bardzo fajnie zagrał Żyda. Wszyscy byli z Greczan. Rycerzami byli chłopaki, którzy przyszli z armii i mieli około 20 lat… Skądś brali teksty w języku potocznym.
Ojciec żony był kolejarzem, mieli dwójkę dzieci. On pracował w pociągu. Chodził do pracy zarówno przy Niemcach jak i przy naszych…
Do kościoła kto sobie chciał, ten chodził.
Od czasu do czasu dochodziło do starć między «hreczańskimi»  a «mieszczanami». W większości przypadków walki odbywały się w pobliżu rzeki.
Podczas wojny getto było na ulice Podolskiej, niedaleko teraźniejszej przychodni. Pamiętam, jak z miasta uciekał Żyd. Przebiegł przez rzekę Płoską i poszedł w kierunku, gdzie teraz jest rynek. Tylko że tam była otwarta przestrzeń. Trójka Niemców strzelali w niego. Jeden z nich uderzył w cel… Madziarzom, którzy tu byli, kazali go przynieść i zakopać.